Mega pyszna gruszka zapiekana z gorgonzolą i orzechami
Tak przyrządzoną gruszkę możesz podawać jako przystawkę do obiadu (świetnie się sprawdzi przy wspólnym posiłku z rodziną czy przyjaciółmi), jako deser lub po prostu jako przekąskę w ciągu dnia. Połączenie sera pleśniowego z pieczoną gruszką i orzechami włoskimi to wyjątkowo dobrany tercet i prawdziwa eksplozja smaku:). Dodatkowo podana w towarzystwie rucoli i granata smakuje obłędnie, wygląda wykwintnie i bardzo kolorowo. Gwarantuję, że zachwyci każdego.
To danie łączy w sobie wszystkie smaki: słodki, kwaśny, słony, ostry, gorzki (rucola) i cierpki (granat), które wzajemnie się przenikają i doskonale równoważą. To prawdziwa uczta nie tylko dla ciała, ale też oczu i.. duszy;).
Jeśli nie lubisz sera pleśniowego - zastąp go innym, ulubionym. Ta przystawka świetnie smakuje również z serem kozim. A jeśli jesteś weganinem, mam dla Ciebie również taką wersję:).
Zaczynamy!
PRZEPIS
Składniki:
1. 2 w miarę duże gruszki (dojrzałe, ale nie przejrzałe) – 2 porcje,
2. Ser gorgonzola (lub inny),
3. Garść obranych orzechów włoskich,
4. Kilka listków rucoli,
5. Owoc granatu,
6. Ulubiony słodzik (u mnie syrop kokosowy, o którym pisałam TUTAJ),
7. Odrobina soku ze świeżej cytryny,
8. Odrobina świeżo zmielonego pieprzu lub szczypta chili (opcjonalnie).
Wykonanie:
1. Gruszki dokładnie umyj (nie obieraj!),
2. Przetnij je wzdłuż, pozostawiając ogonki,
3. Delikatnie wydrąż środki wraz z pestkami,
4. Skrop gruszki sokiem z cytryny dla lepszego smaku oraz żeby nie ściemniały,
5. Wypełnij środki pokruszonym serem (tyle ile lubisz),
6. Polej ulubionym słodzikem (jeśli używasz zwykłego cukru, rozpuść go najpierw w ciepłej wodzie),
7. Posyp wierzch orzechami,
8. Wstaw do piekarnika rozgrzanego do 180 st. C (termoobieg) i piecz ok. 10-15 minut do rozpuszczenia sera i lekkiego zarumienienia orzechów,
9. Zaglądaj często do piekarnika – gruszka powinna być upieczona, lecz nadal lekko chrupka. Zbyt długo pieczona zrobi się 'ciapowata',
10. Po wyjęciu z piekarnika polej powstałym podczas pieczenia sosem i dodaj na wierzch odrobinę świeżo zmielonego, czarnego pieprzu lub chili (opcjonalnie),
11. Podawaj z listkami rucoli i granatem.
Wersja wegańska wymaga zrobienia ‘sera’ z nerkowców i płatków drożdżowych (pisałam o nich TUTAJ). Jak go zrobić?
1. Garść nerkowców namocz przynajmniej na 2, 3 godziny,
2. Odlej wodę, wypłucz nerkowce i przełóż do blendera,
3. Dodaj 2 łyżki płatków drożdżowych, sól i odrobinę wody,
4. Miksuj do uzyskania dość gęstej konsystencji,
5. Użyj jak w przepisie zamiast sera.
Gotowe:) Smacznego!
Czy wiesz, że…
1. Gruszki są niskokaloryczne (1 owoc zawiera ok. 60kcal) i mają niski indeks glikemiczny,
2. Zawierają naprawdę spore ilości łatwo przyswajalnego błonnika, który wspomaga trawienie, odżywia florę bakteryjną oraz wspomaga wchłanianie składników odżywczych,
3. Gruszki są bogate w pokaźną ilość antyoksydantów, które przeciwdziałają starzeniu się organizmu,
4. Mogą pochwalić się dużą zawartością witaminy K, bez której wchłanianie witaminy D jest praktycznie niemożliwe. Witamina K wspomaga również krzepnięcie krwi,
5. Podobnie jak banany zawierają spore ilości potasu, potrzebnego dla prawidłowego funkcjonowania serca i układu krwionośnego oraz układu nerwowego. Potas reguluje również gospodarkę wodno-elektrolitową organizmu,
6. Gruszki zawierają znaczne ilości wody, dlatego świetnie nawadniają organizm. Większość owoców i warzyw zawiera tzw. wodę strukturalną zwaną również wodą 'żywą', czyli taką, która naturalnie występuje w naturze i jest pełna witamin i minerałów. Woda z kranu czy woda butelkowana nie posiada już takich właściwości i nazywana jest wodą 'martwą', ponieważ żeby znaleźć się w kranie czy butelce poddawana jest wielu procesom oczyszczającym (chlor, wapń), które niszczą jej strukturę i pozbawiają większości witamin i minerałów powodując, że staje się trudno przyswajalna przez organizm człowieka i tym samym praktycznie bezużyteczna :(. Woda strukturalna jest z kolei łatwo przyswajalna i bardzo szybko wchłaniana przez komórki, dzięki czemu świetnie nawadnia ciało. Jedz jak najwięcej owoców i warzyw, wyciskaj z nich soki i ciesz się doskonałym samopoczuciem!
Najlepsze wegańskie lody domowe (z oliwą z oliwek i kremem balsamicznym)
Lody, na które podam Ci dziś przepis są mega pyszne, super kremowe i bardzo zdrowe. Do tego zrobisz je samodzielnie w domu dosłownie w 2 minuty. Przygotowanie ich podstawowej wersji wymaga użycia zaledwie dwóch składników. Ich ogromną zaletą jest to, że nie zawierają nabiału (mleka, śmietany), syropu glukozowo-fruktozowego ani żadnych innych chemicznych dodatków, które znajdziesz praktycznie w każdych lodach.
Smak tych lodów jest naprawdę warty grzechu, a podanie ich z oliwą z oliwek i kremem balsamicznym, choć mocno zaskakujące, to jednak wyjątkowo udane. Polecam spróbować:). Tak podane lody po raz pierwszy jadłam (już dobrych kilka lat temu) w jednej ze słynnych warszawskich restauracji. Muszę przyznać, że wtedy to połączenie lekko mnie zszokowało, ale kiedy spróbowałam, wiedziałam już, że to będą moje ulubione dodatki do lodów;). Jeśli jednak Tobie takie zestawienie ‘nie leży’, użyj innych, ulubionych produktów, owoców, sosów lub po prostu jedz je solo. Te lody smakują świetnie również bez żadnych dodatków.
Skoro mowa o lodach – słówko o łączeniu i jedzeniu lodów z.. owocami. Dobrze przeczytałeś. To bardzo ważna kwestia, ponieważ większość ludzi tak właśnie je lody, przez co nieświadomie sobie szkodzi. A najbardziej cierpią osoby z problemami układu pokarmowego.
Łączenie lodów (i ogólnie nabiału) z owocami
Wiele osób, do lodów zrobionych na bazie mleka krowiego lub śmietany dodaje owoce, nie wiedząc, że takie połączenie jest dla organizmu bardzo niekorzystne. A to z tego powodu, że zarówno nabiał jak i owoce zawierają cukry, które jednak znacznie się od siebie różnią. Nabiał zawiera cukry złożone: laktozę i kazeinę, natomiast owoce – cukry proste: fruktozę, glukozę i sacharozę. Oba rodzaje cukrów nie powinny być jedzone razem, bo wzajemnie się wykluczają. Dzieje się tak dlatego, ponieważ do strawienia cukrów złożonych potrzebne są zupełnie inne enzymy niż do strawienia cukrów prostych, dlatego łączenie ich w jednym posiłku (również w koktajlach) jest wyjątkowo koszmarnym pomysłem. Nabiał i owoce jedzone razem nie zostaną odpowiednio strawione, ale będą silnie fermentować w jelitach, niszcząc dobrą florę bakteryjną i jednocześnie powodując zgagę, wzdęcia, ból brzucha i rozwolnienia. Znam jednak wiele osób, które po takim łączeniu produktów nie odczuwają żadnych dolegliwości lub też.. nie zauważają ich. Brak objawów fizycznych nie oznacza jednak wcale, że u tych osób problem nie występuje. Bynajmniej. Czy tego chcesz, czy nie – dotyczy każdego, tyle, że manifestuje się różnie. Niekorzystna fermentacja, która mocno zaburza florę jelitową objawia się także, a może nawet przede wszystkim, na płaszczyźnie emocjonalnej (pamiętaj: jelita to drugi mózg). Do tego typu objawów należą: nerwowość połączona z nadmierną potliwością, niepokój, agresja, napady złości, brak koncentracji oraz zaburzenia snu, których prawie nikt nie kojarzy i nie wiąże z nieprawidłowym zestawianiem produktów żywnościowych. Dlatego, jeśli tylko możesz unikaj połączenia nabiału z owocami.
PRZEPIS
Składniki:
1. 4, 5 obranych, mocno dojrzałych bananów (najlepiej z brązowymi plamkami na skórce),
2. 2 kopiate łyżki dobrej jakości masła orzechowego,
3. 1, 2 łyżki mleka kokosowego (opcjonalnie, choć to ono nadaje lodom aksamitności),
4. Ulubiony słodzik (ja go nie dodaję, bo dla mnie banany są wystarczająco słodkie),
5. Drobno posiekane, ulubione orzechy, bakalie, owoce, owoce suszone (opcjonalnie),
6. ½ łyżeczki oliwy z oliwek (opcjonalnie),
7. 1 łyżeczka kremu balsamicznego (opcjonalnie).
Wykonanie:
1. Banany, masło orzechowe i mleko kokosowe włóż do blendera,
2. Miksuj przez około 1 minutę, bez przerwy,
3. Przełóż masę do pojemnika, w którym je zamrozisz,
4. Jeśli dodajesz orzechy lub bakalie dodaj je do masy i dokładnie wymieszaj,
5. Zamroź,
6. Podawaj tak jak lubisz:).
Enjoy:)
P.S. Osobiście te lody uwielbiam z ziarenkami wanilii, które dodaję przed
zamrożeniem. Niestety, kupienie w sklepie lasek wanilii jest dość trudne
i... niezbyt tanie.
Masło orzechowe, którego używam kupisz w Lidlu, podobnie jak krem balsamiczny. A oto one:
Czy wiesz, że…
1. Im więcej brązowych plamek na skórce banana, tym jest on słodszy i zdrowszy. Brązowe plamki oznaczają wysoką zawartość tryptofanu czyli aminokwasu, który nie jest wytwarzany przez organizm samodzielnie, dlatego powinien być dostarczany wraz z żywnością. To bardzo ważny aminokwas, ponieważ uczestniczy w produkcji: serotoniny (hormonu wywołującego szczęście i zadowolenie) oraz melatoniny (hormonu wywołującego sen).
2. Wiele osób często wyrzuca banany z plamkami, a to duży błąd, bo te z plamkami są dużo zdrowsze i bardziej wartościowe. Takie banany często można kupić w sklepach przecenione lub w promocji – ja na tym korzystam podwójnie:).
3. Banany są źródłem łatwo przyswajalnego białka, węglowodanów, witaminy A, witamin z grupy B, potasu, żelaza, fosforu oraz innych witamin i minerałów.
4. Dzięki zawartości tryptofanu banany poprawiają nastrój, dlatego będą bardzo korzystne dla osób z depresją.
5. Dzięki zawartości żelaza pobudzają produkcję hemoglobiny i tym samym leczą niedokrwistość.
6. Duża zawartość potasu bardzo skutecznie obniża ciśnienie tętnicze, wspomaga serce i układ krwionośny, a także obniża stres. Potas wysyła tlen do mózgu i reguluje gospodarkę wodną organizmu.
7. Witaminy z grupy B korzystnie wpływają na układ nerwowy: pomagają go uspokoić, regenerują i odżywiają.
8. Jedzenie bananów wspomaga i regeneruje żołądek i jelita, pomaga przy zaparciach.
9. Banany neutralizują nadmiar kwasu żołądkowego i zmniejszają podrażnienie błony śluzowej żołądka. Dlatego pomogą na zgagę i będą idealne przy wszelkich problemach jelitowo-żołądkowych.
10. Przeciwdziałają mdłościom, dlatego idealne będą dla kobiet w ciąży i osób z chorobą lokomocyjną.
11. Skórka banana, a dokładnie jej wewnętrzna strona znana jest ze zdolności zmniejszania obrzęków, podrażnień a także z właściwości wybielających.
12. Przyłożenie wewnętrznej skórki banana do miejsca ukąszenia przez owada lub w miejscu poparzenia, dość szybko zniweluje opuchliznę, podrażnienie i nieprzyjemne uczucie pieczenia czy swędzenia.
13. Dzięki skórce z banana dość szybko pozbędziesz się kujarzek. Jak to zrobić? Wytnij odpowiedni kawałek skórki, przyłóż wewnętrzną stroną do miejsca, w którym powstała kurzajka i zaklej plastrem. Noś przez całą dobę i zmieniaj ‘opatrunek’ na świeży co kilka godzin. Kurzajki, po kilku dobach po prostu odpadną:).
14. Skórka z banana to również doskonały sposób na wybielenie zębów. Każdego wieczora, po umyciu zębów pocieraj je wewnętrzną stroną skórki przez 1-2 minuty. Po ok. miesiącu efekty Cię zaskoczą;).
15. Według najnowszych badań, zjedzenie tylko jednego banana dziennie zmniejsza ryzyko zgonu w wyniku udaru mózgu aż o 40%!
Zupa krem z zielonej soczewicy
Wiosna dość mocno ociąga się z przyjściem, dlatego dziś zaproponuję Ci super wzmacniającą zupę z zielonej soczewicy. Uwielbiam ją ponad wszystko, bo ma doskonały smak, wspaniale syci i odżywia. Jest bardzo aromatyczna i aksamitna, a dzięki soczewicy i użytym przyprawom świetnie podbija odporność. Jadam ją często głównie w okresie jesienno-zimowym, ponieważ świetnie rozgrzewa organizm, jest bardzo prosta i szybka w przygotowaniu, i co najważniejsze – mega pyszna. Dzięki odpowiedniemu przygotowaniu soczewicy i przyprawom (w przepisie) nie wzdyma i nie powoduje nieprzyjemnych dolegliwości, które często nam towarzyszą po zjedzeniu roślin strączkowych. Ogromnym plusem tej zupy (tak jak wszystkich moich zup) jest gotowanie jej wyłącznie na bazie ziół i przypraw, bez użycia jakichkolwiek chemicznych przypraw typu kostki rosołowe, czy vegeta (jeśli czytałeś zakładkę ‘O mnie' i moje dotychczasowe wpisy dotyczące zdrowia, to wiesz, że unikam takich wynalazków).
Sekretem bezproblemowego trawienia i braku uczucia ciężkości po spożyciu roślin strączkowych jest ich odpowiednie przygotowanie, o czym wiele osób nie wie lub po prostu zapomina. Soczewica, podobnie jak groch czy fasola wymaga po pierwsze dłuższego namaczania, najlepiej na całą noc. Kolejnym krokiem jest dokładne wypłukanie roślin strączkowych pod bieżącą wodą, do momentu kiedy woda będzie zupełnie czysta. Ostatnią, równie ważną czynnością jest użycie odpowiednich przypraw (kumin, kurkuma, czarny pieprz), dzięki którym rośliny strączkowe będą łatwostrawne i nie spowodują niepożądanych dolegliwości.
PRZEPIS
Składniki (na 5 litrowy garnek):
1. ¾ szklanki suchej soczewicy,
2. 2-3 średnie, obrane ziemniaki,
3. 2-3 obrane marchewki,
4. 1 średni korzeń pietruchy i/lub ½ średniego selera korzeniowego,
5. 1 duża cebula,
6. 2, 3 ząbki czosnku,
7. 2 pałki selera naciowego,
8. Pęczek zielonej pietruszki,
9. 2 łyżeczki curry,
10. 2 łyżeczki kuminu (kminu rzymskiego),
11. 1 łyżeczka kurkumy,
12. 1 łyżeczka papryki słodkiej,
13. ½ łyżeczki papryki wędzonej,
14. ½ łyżeczki chili w proszku,
15. 1/2 łyżki suszonego lubczyku (jeśli masz świeży dodaj go do garnka z wodą wraz z selerem i nacią),
16. 2,3 liście laurowe,
17. Pieprz i sól do smaku.
Wykonanie:
1. Soczewicę namocz w miseczce (najlepiej dzień wcześniej),
2. Wszystkie warzywa dokładnie wyszoruj pod bieżącą wodą i obierz,
3. W tym czasie wlej do garnka (¾ objętości) przefiltrowaną wodę i zagotuj,
4. Kiedy woda się zagotuje dodaj sól, liście laurowe, seler naciowy i pęczek pietruszki (to one wraz z lubczykiem nadadzą zupie smaku). Gotuj do wydobycia aromatów i smaku (ok. 20 minut),
5. Warzywa pokrój dowolnie na mniejsze kawałki (i tak je potem zblendujemy),
6. Na patelni rozgrzej 1 łyżkę masła klarowanego (lub innego ulubionego tłuszczu),
7. Na dobrze rozgrzaną patelnię dodaj wszystkie warzywa i smaż na dość dużym ogniu przez ok. 5 minut, od czasu do czasu mieszając,
8. Po tym czasie dodaj do warzyw wszystkie przyprawy i dokładnie wymieszaj,
9. Smaż wszystko do lekkiego zrumienienia,
10. Z gotującej się w garnku wody „wyłów” seler, liść laurowy i nać pietruszki. Wyrzuć je - one miały nadać tylko smak,
11. Dodaj do garnka podsmażone warzywa wraz z tłuszczem i przepłukaną soczewicę,
12. Jeśli masz zamrożony lub zawekowany w słoiku wywar warzywny (rosół) dodaj go teraz,
13. Dodaj roztarty w dłoniach lubczyk i lekko zmiażdżony nożem (i obrany) czosnek. Wymieszaj i gotuj wszystko do miękkości pod przykryciem,
14. W razie mało wyrazistego smaku na końcu dodaj 1 łyżkę sosu sojowego (dlatego nie dodawaj w czasie gotowania zbyt dużo soli),
15. Pod koniec gotowania dodaj 2, 3 łyżki dobrej jakości mleka kokosowego (opcjonalnie),
16. Zmiksuj zupę na gładką masę,
17. Udekoruj mlekiem kokosowym (lub jeśli lubisz – śmietaną),
18. Podawaj z ulubionym pieczywem, grzankami lub uprażonymi (dowolnymi) ziarnami.
Gotowe! Smacznego:)
P.S. Jeśli nie przepadasz za zupami typu krem, po prostu ich nie miksuj. Ugotuj zupę według przepisu, krojąc trochę drobniej (i trochę ładniej:)) warzywa. Zmiksowana czy nie - smak ma boski;).
Soczewicę zarówno zieloną jak i czerwoną kupisz bez problemu w każdym markecie. Ja swoją ulubioną kupuję w Lidlu. Znajdziesz ją na półce z makaronami i kaszami. A wygląda tak:
Zrozumieć chorobę
Początkowo temat tej publikacji miał dotyczyć zupełnie czego innego, zmieniłam jednak zdanie, ponieważ czułam, że nie wyczerpałam do końca tematu choroby. Dlatego w tym artykule chciałabym poruszyć jeszcze inne jej aspekty, bardziej psychologiczne niż fizyczne, niemniej równie ważne. Głównie po to, abyś w tym temacie miał już jasny i kompletny obraz. Wiesz już jak powstały choroby, co oznaczają i jakie są ich najważniejsze przyczyny. Dzisiaj spróbujemy zająć się kwestią, czy też raczej próbą ich zrozumienia. Jeśli jeszcze nie czytałeś mojego poprzedniego artykułu dotyczącego choroby - znajdziesz go TUTAJ.
Boimy się chorób, ponieważ ich nie rozumiemy, a jedyne co o nich wiemy, to ich destrukcyjny wpływ na ciało i psychikę, który w konsekwencji może doprowadzić do śmierci. I w tym miejscu nasza wiedza na temat chorób się kończy. Sparaliżowani strachem, natychmiast i za wszelką cenę chcemy pozbyć się ‘strasznych’ objawów i czym prędzej biegniemy do lekarza w nadziei, że nas uleczy. Owszem, medycyna może i potrafi zahamować większość objawów, które są jednak skutkiem, a nie przyczyną choroby. A jak już wiesz, bez przyczyny nie ma skutku. Dlatego właśnie teraz rozwieję Twoje złudzenia: wiedz, że wyleczenie jakiejkolwiek choroby lekami czy innymi terapiami jest mało prawdopodobne. Z dwóch ważnych powodów. Po pierwsze dlatego, że nauka przyszłych lekarzy zorientowana jest raczej na zdobywanie wiedzy w zakresie leczenia chorób lekami i różnymi terapiami niż na poznanie istoty choroby i przyczyn jej powstania. Nie chodzi tu jednak o krytykę lekarzy z powołania, lecz raczej o to, że model zachodniej medycyny obrał niewłaściwy kierunek. System ten nagradza ilość, a nie jakość. Gdyby lekarzom płacono za skuteczność (ilość wyleczeń), mieliby oni finansową (i ufam, że również mentalną (?)) motywację do odkrywania źródeł chorób, a nie leczenia ich skutków lekami. Poza tym, lekarze posiadają uprawnienia do leczenia chorób, Ty – nie. Z tego właśnie powodu czujesz się zobowiązany do przestrzegania wszystkich ich zaleceń, bez oglądania się na własną intuicję, własne odczucia i sygnały płynące z Twojego ciała. Poza tym, nawet gdy lekarz podejmie wyzwanie i spróbuje Ci naprawdę pomóc, nie skupiając się wyłącznie na przepisywaniu leków, będzie to trudne, ponieważ tylko Ty sam znasz przyczyny swoich dolegliwości. A w przypadku gdy są one nieuświadomione, tym bardziej nie będzie potrafił znaleźć ich lekarz. Dlaczego? Ponieważ tylko Ty sam znasz siebie najlepiej, swój tryb i styl życia, nawyki i sposób odżywiania. Lekarze natomiast nie są przeszkoleni w kwestii szukania przyczyn. Gdyby tak było, musieliby każdemu pacjentowi z osobna poświęcać naprawdę długie godziny, dni a nawet miesiące, aby poznać ich historie, styl życia, sposób odżywiania, rzeczy i kosmetyki jakich używają na co dzień i ogólnie środowisko, w którym żyją, aby w rezultacie dotrzeć do przyczyn ich chorób i w efekcie wyleczyć.
Wyobrażasz sobie, jak w obliczu tylu występujących chorób wyglądałaby dziś opieka zdrowotna? Widziałeś ilu ludzi czeka codziennie w poczekalniach przychodni? Ilu przebywa w szpitalach? Z tego właśnie powodu taki system leczenia nie zdałby dziś egzaminu, choć tak właśnie powinien wyglądać od zawsze. W taki sposób działa poniekąd medycyna naturalna (nieakademicka), ponieważ po pierwsze podchodzi do pacjenta całościowo, biorąc pod lupę nie tylko aspekty fizyczne, ale też psychiczne. Po drugie ma tych pacjentów znacznie mniej. Ten trend zaczyna się jednak powoli zmieniać, ponieważ coraz więcej osób zwraca się ku rozwiązaniom naturalnym. Dzieje się tak dlatego, ponieważ większość osób jest coraz bardziej świadoma i zdaje sobie sprawę z tego, że ważniejsza od skutków choroby jest jej przyczyna. A żeby ją odkryć konieczne jest poznanie własnej historii, prześledzenie krok po kroku wszystkich możliwych czynników zarówno fizycznych jak i emocjonalnych, pojawiających się kolejno symptomów, połączenie tych elementów w jedną całość, a na końcu ich eliminacja i w efekcie uleczenie. Dzisiejsza medycyna nie jest w stanie nam tego zaoferować. I mimo, że coraz więcej osób zdaje sobie z tego sprawę, to nadal nie próbuje nawet dowiedzieć się, jakie są powody ich choroby, z czego te choroby wynikają oraz jaki jest ich cel. Moim zdaniem taka wiedza mogłaby dużo zmienić w sposobie postrzegania chorób, ich odbiorze, a w rezultacie w sposobie ich traktowania i obchodzenia się z nimi. Niezależnie od tego, czy jesteśmy zdrowi czy chorzy, tak naprawdę nigdy nawet nie przyszło nam do głowy, aby spojrzeć na trudne zagadnienie chorób z zupełnie innej perspektywy – dotarcia do ich sedna i dostrzeżenia w nich głębszego sensu.
Dajemy sobie przyzwolenie na traktowanie naszych ciał w sposób mocno je obciążający, prowadząc niezdrowy styl życia i jednocześnie licząc po cichu, że ‘jakoś nam się uda’. W moim odczuciu takie podejście ukazuje jedynie brak szacunku i pokory wobec potężnych praw natury. Bo kiedy pojawi się choroba, zawsze i nieustająco jesteśmy tym faktem zaskoczeni. Mamy tendencję do obwiniania wszystkich i wszystkiego dookoła, włącznie z własnym ciałem. Słysząc diagnozę, zaczynamy walczyć, posługując się całym arsenałem agresywnych leków i terapii, po to, aby pozbyć się ‘potwora’. Staczamy trudną batalię nie tylko z chorobą, ale przede wszystkim z własnym ciałem i … duszą. No właśnie. Walka z ciałem. Walka z chorobą. Te zdania słyszysz bardzo często. Ale czy kiedykolwiek próbowałeś zastanowić się nad ich znaczeniem? Czy nie brzmią dla Ciebie okrutnie? Według mnie, niosą one ze sobą podwójny i niestety bardzo negatywny przekaz. Po pierwsze dlatego, że jakakolwiek walka zawsze oznacza opór i niezgodę. I zawsze będzie się wiązać z użyciem siły. Używanie siły, czy to fizycznej czy psychicznej, w jakichkolwiek okolicznościach, nigdy nie przyniesie pozytywnych rozwiązań, ponieważ przemoc sama w sobie niesie ogromny ładunek negatywnej energii. A jeśli nawet ‘walka zostanie wygrana’, jej wątpliwe rezultaty będą niczym w porównaniu do zniszczeń i nieładu, bólu i cierpienia, które po sobie pozostawi. Jej efektem (leki, operacje i usunięte wskutek nich organy) jest zwykle zniszczone i niedomagające już na zawsze ciało oraz (co bardziej znamienne) trauma psychiczna, zakodowana nie tylko w Twoim umyśle, ale zapisana w Twojej duszy na wieki. Dlatego, jakkolwiek to zabrzmi – nie ma takiej rzeczy ani siły na świecie, która byłaby w stanie stworzyć dobro, posługując się złem. Niezależnie od tego, czego ta walka dotyczy i jakie są jej intencje - ona zawsze jest zła. Nie zawsze tak było, ale dziś, jeśli w moim życiu, na jakiejkolwiek płaszczyźnie, czy to rodziny, relacji czy pracy pojawia się walka – ja znikam. Wycofuję się najszybciej, jak tylko się da. Nie uczestniczę w niej, bo wiem, jakie sieje żniwo. U obu stron. Przemoc i agresja zawsze kończą się fiaskiem. Nie tylko na poziomie fizycznym, ale, moim zdaniem przede wszystkim - psychicznym. To samo dotyczy broni, za pomocą której walczymy z chorobą. Spustoszenia, jakie sieją w nas przyjmowane leki czy stosowane terapie, pozostawiając nas jednocześnie w roli ofiary, nigdy nie doprowadzą do uleczenia, lecz jedynie do… kolejnej choroby.
Po drugie - podczas, gdy współczesna medycyna walczy z chorobą, w Ajurwedzie czy medycynie chińskiej leczy się człowieka. Czy widzisz różnicę? Moim zdaniem jest kolosalna. Koncepcja ciała i choroby według starożytnej medycyny, mającej 6 000 lat doświadczenia, opiera się na postrzeganiu człowieka jako jednej spójnej całości: ciała, umysłu i duszy, nierozerwalnie złączonych z naturą. Ludzkie ciało to skomplikowana jednostka, obejmująca także nasze myśli, uczucia i duchową naturę. Dlatego właśnie, w przypadku choroby istotą jest kompleksowe podejście do człowieka i leczenie go na wszystkich poziomach jednocześnie. Z kolei dzisiejsza medycyna, licząca sobie trochę ponad 100 lat, zakłada, że człowiek to jedynie zbiór narządów, cząsteczek i komórek, które tworząc chorobę zaczynają działać przeciwko nam, dążąc w konsekwencji do unicestwienia ciała. Wiedz jednak, że Twoje ciało nigdy nie jest przeciwko Tobie, ale zawsze stara się Ci pomóc, najlepiej jak potrafi i na ile pozwalają mu okoliczności. Natura zaprojektowała je tak, aby utrzymać Cię przy życiu, nawet jeśli niektóre z działań Twojego ciała mogą w danej chwili wydawać się dla Ciebie niszczące. Kiedy na przykład jesteś przeziębiony, masz gorączkę, ból gardła, kaszel i katar, oznacza to jedynie, że Twoje ciało próbuje się oczyścić z nagromadzonych toksyn. Uruchamia wszystkie możliwe drogi ich eliminacji, abyś jak najszybciej poczuł się lepiej. Pozwól mu na to. Ono robi dla Ciebie, co może. Twoje złe samopoczucie jest po prostu wiadomością od ciała, że mocno je nadwyrężyłeś, a ono właśnie stara się przywrócić Ci równowagę. Dlatego jedyne, czego w takiej sytuacji potrzebuje Twoje ciało jest odpoczynek i wsparcie. Wsparcie w oczyszczaniu i odżywianiu, a nie tłumieniu objawów lekami.
Być może wyda Ci się to szaleństwem, ale czy wobec wszystkiego, co na temat choroby napisałam do tej pory, nie uważasz, że zamiast walczyć z chorobą rozsądniej byłoby po prostu spróbować ją zrozumieć? Uzdrowić relację ‘człowiek-choroba’, w której nigdy nie działo się najlepiej? Dostrzec jej ukryty cel? Odczytać przekaz, jaki ze sobą niesie, aby w rezultacie znaleźć nurtujące nas odpowiedzi i tym samym wkroczyć na ścieżkę zdrowia? Czy Twoim zdaniem takie podejście nie byłoby bardziej racjonalne?
Każda choroba niesie swoją opowieść. Opowiada Ci historię wszystkich przeżytych traum i urazów fizycznych, których doświadczyłeś w ciągu całego swojego życia. I nawet jeśli niektórych z nich dziś już nie pamiętasz lub trudno Ci je sobie uświadomić – pamięta je Twoje ciało. Najdrobniejsze skaleczenie, największą przykrość, najgorszą traumę. Jest jak otwarta księga, w której zapisane jest wszystko. Bez względu na to, czy tego chcesz czy nie. Jeśli nie przepracujesz trudnych dla Ciebie zdarzeń i w rezultacie ich nie zaakceptujesz, tak jak nie uleczysz prawdziwie fizycznych przyczyn swoich dolegliwości, one, prędzej czy później, dadzą o sobie znać. Zaczną domagać się zrozumienia i w efekcie uleczenia. Zawsze objawi się to chorobą, która jest niczym innym jak sposobem ciała na zwrócenie Twojej uwagi w kierunku rzeczy, sytuacji, osób czy dziedzin Twojego życia, które wymagają zmiany, naprawy lub poprawy. Dlatego, wszystkim, czego tak naprawdę potrzebujesz jest zrozumienie. Zrozumienie (czegokolwiek) zawsze przynosi niemal natychmiastowe zmniejszenie lęku i ulgę, a w przypadku choroby w jednej chwili zmienia głęboko biochemię ciała i wibracje, jednocześnie uwalniając organizm od napięcia, które silnie blokuje ozdrowieńcze moce ciała. Strach spowodowany brakiem zrozumienia, niezależnie od tego, czego dotyczy, chwyta za gardło tak mocno, że nie potrafimy myśleć racjonalnie, często dokonując nieodpowiednich wyborów. Dopiero całkowite zrozumienie, poznanie elementów naszej historii i połączenie ich ze sobą w jedną całość przyniesie nam spokój i rozwiązania. Pełny obraz sytuacji wskaże nam środki i drogę do uzdrowienia. Wyjaśnię Ci to na własnym przykładzie.
Jakiś czas temu dopadł mnie mocny ból w dolnej części kręgosłupa. Nie zapowiadało to nic dobrego, ponieważ podobne sytuacje zdarzyły mi się wcześniej już dwa razy i aż za dobrze wiedziałam, co to oznacza. Przede wszystkim wiedziałam, że ból może utrzymywać się bardzo długo, nawet przez kilka miesięcy (lub dłużej), mocno ograniczając codzienne funkcjonowanie. Kiedy poprzednim razem spotkała mnie taka sytuacja, trwało to ponad 9 miesięcy, a do bólu kręgosłupa dołączyło zapalenie nerwu kulszowego, czyli tak zwana rwa kulszowa, co utrudniało mi dodatkowo chodzenie, siedzenie, a nawet spanie. Wtedy jednak nie miałam jeszcze za dużego pojęcia na temat zdrowia i funkcjonowania ludzkiego ciała, które posiadam dziś. Jak się pewnie domyślasz, poddałam się konwencjonalnemu leczeniu, aby szybko pozbyć się bólu, który mocno dawał mi w kość nie tylko fizycznie, ale również psychicznie. Spowodował, że straciłam motywację do działania i całą radość życia, a mój nastrój zjechał do poziomu zero. Z dnia na dzień czułam się coraz gorzej fizycznie i psychicznie. W tym czasie przyjęłam cztery serie silnych zastrzyków przeciwbólowych i rozkurczowych, po 15 na każdą. Dziś, jak o tym pomyślę, to robi mi się słabo… Korzystałam również z hydroterapii i masaży terapeutycznych u różnych fizjoterapeutów, ale nic ani nikt nie był w stanie mi pomóc. Ból wcale się nie zmniejszał. Dodatkowo zaczęłam cierpieć na ostre bóle żołądka, spowodowane przyjmowaniem dużej ilości leków przeciwbólowych oraz bóle wątroby wskutek jej zatrucia lekami. Z tego powodu sporo straciłam na wadze. Na czterech literach, po jednej i drugiej stronie, utworzyły się po zastrzykach bolesne zrosty wielkości śliwek. Jak widzisz, nie dość, że podjęte leczenie nie przyniosło żadnych rezultatów, to jeszcze dodatkowo wpędziło mnie w kolejne problemy zdrowotne. Dopiero po dziewięciu miesiącach męczarni trafiłam do bardzo mądrego masażysty i naturopaty, który zaczął otwierać mi oczy i wskazywać ewentualne przyczyny moich dolegliwości. Godziny wspólnych rozmów podczas masaży, często okupionych bólem i łzami, zaczęły dodawać mi otuchy i wiary, a masaże - wreszcie przynosić długo oczekiwane rezultaty. Wtedy też zrozumiałam i mocno utwierdziłam się w przekonaniu, że przyjmowane przeze mnie leki, oprócz pojawienia się innych dolegliwości, nie były w stanie nijak mnie uleczyć.
Dlatego tym razem, kiedy dopadł mnie dokładnie ten sam ból, tyle, że po drugiej stronie ciała, wiedziałam już, że nie pojawił się bez powodu oraz że na pewno nie będę faszerować i męczyć swojego ciała żadnymi lekami. Mądrzejsza w doświadczenia, ale też wiedzę, postanowiłam pomóc sobie sama. Zdawałam sobie sprawę, że odkrycie przyczyny bólu i objawów nie będzie łatwe, ale wiedziałam też, ba!, byłam pewna, że w końcu do niej dotrę. Nie pomyliłam się. Zaczęłam analizować ostatnie wydarzenia z mojego życia i ewentualne urazy fizyczne, które mogły przyczynić się do wystąpienia opisanych objawów. Najpierw przypomniałam sobie, że kilka dni przed pojawieniem się bólu, podczas pływania na basenie miałam niebezpieczną sytuację, która mogła spowodować ‘całe to zamieszanie’. Mianowicie, w ostatnim momencie zauważyłam, że do wody, prosto na mnie próbuje wskoczyć mały chłopiec. Aby uniknąć tragedii, zmuszona byłam wykonać gwałtowny ruch, co spowodowało ostry, przeszywający ból właśnie w dolnej części kręgosłupa. Było to jednak krótkotrwałe i kolejne dni nie zapowiadały nic gorszego. Tym sposobem, miałam już jedną możliwą przyczynę. Na razie fizyczną. Nie dawało mi to jednak satysfakcjonującej odpowiedzi, ponieważ czułam, że to nie koniec i musi być coś jeszcze. Moje rozważania zaprowadziły mnie w pierwszej kolejności do przyjrzenia się okolicznościom powstania tych samych symptomów w poprzednich dwóch przypadkach. Ze zdziwieniem odkryłam, że po pierwsze wszystkie trzy wystąpiły w tych samych okresach, a mianowicie za każdym razem pojawiały się na początku roku kalendarzowego. Nie wiedziałam jeszcze, czy ma to jakieś znaczenie, niemniej ta informacja przekonała mnie, że idę dobrym tropem. Po drugie i najważniejsze, doszukałam się, że każda z tych sytuacji miała związek z bliską mi osobą. W okresach krótko poprzedzających moje dolegliwości, podobnie jak i tym razem, nasze relacje (delikatnie mówiąc) nie układały się najlepiej, co za każdym razem mocno rozstrajało mnie emocjonalnie, przygnębiało i frustrowało na długo. Nawet dziś, kiedy o tym myślę - I still feel so sad...
Uświadomiłam sobie, że za pierwszym razem, kiedy pojawił się ból kręgosłupa, trwał on około miesiąca i skończył się dokładnie w momencie, kiedy nasze stosunki się poprawiły. Zbieg okoliczności? Dziś wiem na pewno, że nie. W drugim przypadku – dokładnie to samo, tyle, że trwało to dziewięć razy dłużej. Równo tyle, ile między nami nie było dobrze. Moja ostatnia dolegliwość, to nic innego jak… powtórka z rozrywki. Tym sposobem znalazłam wspólny mianownik. Wiedziałam całą sobą, że to ten właściwy klucz. Pozostało mi jeszcze odszukać pasujące drzwi. Poszłam o krok dalej, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego akurat choroba skupiła się na kręgosłupie. Nie musiałam długo szukać. Wiedziałam, że (według Ajurwedy) rola czy funkcja, jaką pełni dany organ jest ściśle powiązana z wystąpieniem określonych symptomów w tym właśnie organie. Kręgosłup stanowi system wsparcia dla całego ciała. Ból w dolnej części kręgosłupa mógł więc oznaczać jedynie słabnięcie mojego systemu wsparcia i tym samym poczucia bezpieczeństwa. Uświadomiłam sobie bowiem, z pełną odpowiedzialnością, że zbyt mocno uzależniłam poczucie własnego bezpieczeństwa i wsparcia od wpływów zewnętrznych, a zwłaszcza od tej konkretnej, tak bliskiej mi osoby. I choć ta informacja nie była dla mnie ani miła ani przyjemna, to jednak ucieszyłam się, że wyszła na światło dzienne, ponieważ wiedziałam, że tylko w ten sposób będę mogła sobie pomóc. Wreszcie wszystkie puzzle znalazły swoje miejsce. Uświadomienie sobie tego spowodowało, że napięcie szybko się ulotniło, a ja natychmiast poczułam się lepiej. Znalazłam przyczynę. I czułam całą sobą, że trafiłam w sedno. Teraz pozostało tylko zastanowić się jak ją uleczyć i przystąpić do działania.
Jakkolwiek ułożyłaby się wspomniana relacja i potoczyła moja historia, miałam do zrobienia rzecz najważniejszą. Tę, która w pierwszej kolejności wymagała mojej uwagi i zrozumienia – nauczyć się zapewniać sobie wsparcie i poczucie bezpieczeństwa sama na… wieki, bez względu na okoliczności. I choć nie jest to łatwe zadanie, to cały czas pracuję nad sobą, głównie nad swoimi przekonaniami, które jak się okazuje, mylnie pozwoliły mi uwierzyć, że poczucie bezpieczeństwa mogę otrzymać wyłącznie z zewnątrz. Dziś już wiem, że nie jest to prawda. Poczucie bezpieczeństwa czy wsparcie, które otrzymuję od innych powinno być jedynie dopełnieniem mojego własnego. Dotyczy to każdego. Nikt ani nic nie da nam poczucia bezpieczeństwa, dopóki w pierwszej kolejności sami go sobie nie zapewnimy. Dlatego, nawet jeśli nie wszystko ułoży się w tej relacji tak, jak bym sobie życzyła, to zyskam coś znacznie więcej - solidne, niczym nie zachwiane poczucie bezpieczeństwa, a dzięki temu głęboki spokój na… wieki.
Oprócz pracy nad swoją psychiką, podjęłam też działania na poziomie fizycznym. Były to: masaże u wspomnianego terapeuty, ćwiczenia rozciągające i aerobowe, wygrzewanie, sauna, okłady z oleju rycynowego (będę o tym pisać), nacieranie olejem żywokostowym i przede wszystkim odżywianie organizmu głównie za pomocą dużej ilości świeżo wyciskanych soków warzywnych oraz oczyszczanie ciała różnymi metodami. Dziś, po wielu miesiącach (wiem... długo) od wystąpienia objawów czuję się już całkiem dobrze i funkcjonuję normalnie. Muszę jednak przyznać szczerze, że w czasie mojego powrotu do zdrowia, wszystkie objawy i ból przez pewien okres znacznie się nasiliły, a nawet były gorsze od tych początkowych. A to dlatego, że znowu pojawiły się silne emocje związane ze wspomnianą osobą. Na szczęście tym razem, wiedząc już w czym rzecz, poradziłam sobie z nimi znacznie lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Ostatecznie ból ustąpił, a ja mam w sobie więcej spokoju, wiary i zaufania do siebie. Najbardziej motywujące jest jednak to, że osiągnęłam ten etap bez pomocy lekarzy i jakichkolwiek leków. Dziś mam już w sobie pewność, że podobna dolegliwość nie dopadnie mnie już nigdy więcej, ponieważ zajęłam się jej pierwotną przyczyną. Jak więc widzisz, decyzja, którą podjęłam, aby samodzielnie sobie z tym poradzić nie jest łatwa i niewątpliwie stanowi ogromne wyzwanie, ponieważ wymaga wysiłku i dość długiego czasu, cierpliwości, wiary i zaufania do siebie i własnego ciała, ale przede wszystkim zmusza do głębokiej konfrontacji z samym sobą, ze swoimi słabościami, emocjami i trudnościami, aby w rezultacie uleczyć wszystkie emocjonalne rany i tym samym siebie. Myślę, że (jakkolwiek to dla Ciebie zabrzmi), to właśnie między innymi strach przed zmierzeniem się z samym sobą jest głównym powodem, dla którego tak łatwo powierzamy swoje zdrowie i życie w obce ręce, mając złudną nadzieję, że ktoś inny jest w stanie pomóc nam lepiej niż my sami. Ze swojej strony mogę tylko powiedzieć (a raczej napisać :)), że wybór takiego rozwiązania był, dla mnie osobiście, jedną z najlepszych decyzji w moim życiu. Nie tylko uleczyłam swoje fizyczne dolegliwości, ale przede wszystkim odważyłam się stawić czoła swoim (zakopanym głęboko) ranom emocjonalnym. Wszystko, czego doświadczyłam w związku z opisaną dolegliwością skłania mnie do jednej, bardzo ważnej refleksji: każda dolegliwość fizyczna (wyłączając urazy mechaniczne, choć też nie zawsze) ma swoje źródło w naszej psychice.
Czegokolwiek złego czy negatywnego doświadczasz w swoim życiu na płaszczyźnie mentalnej, emocjonalnej i/lub duchowej, zawsze zamanifestuje się to, prędzej czy później, w Twoim ciele chorobą. Życie bez świadomości siebie, swoich uczuć i emocji jak również bez świadomości własnego ciała, bez uważności i umiejętności rozróżniania (i w efekcie rozmyślnego odrzucania) wszystkiego tego, co Ci w życiu nie służy, jest głównym powodem tego, że przyczyny Twoich dolegliwości często pozostają nieuświadomione. Innymi słowy, jeśli żyjesz nieświadomie tj. nie przywiązujesz na co dzień uwagi do tego, czym karmisz swój umysł i ciało, to przyczyna Twoich dolegliwości również pozostanie nieuświadomiona. Krótko mówiąc: nieświadome życie = nieświadoma przyczyna. To właśnie brak świadomości stawia Cię często w roli bezbronnej ofiary, powodując jednocześnie Twoją bezsilność wobec pojawiającego się w Twoim ciele schorzenia.
Żeby wyjaśnić to dokładniej, podam jeszcze jeden, tym razem krótki przykład. Mam w swoim bliskim otoczeniu osobę, która bardzo często zapadała na zapalenie gardła, bez wyraźnych przyczyn fizycznych tj. ból pojawiał się nagle i nigdy (lub prawie nigdy) nie był poprzedzony wyziębieniem, czy jakimkolwiek innym przeciążeniem organizmu. Po kilku latach tej męczącej dolegliwości (nie wspomnę, że za każdym razem ‘traktowanej’ antybiotykiem), osoba ta podjęła psychoterapię indywidualną. W jej trakcie, pomimo że zdecydowała się na nią z zupełnie innych powodów, wyszła na światło dzienne informacja (thanks god!), która była jej początkiem na drodze do wyleczenia gardła. Okazało się bowiem, że nie potrafiła być kompletnie asertywna wobec bliskiej sobie osoby i często nie zgadzając się z nią w wielu kwestiach, tłumiła w sobie złość i frustrację, nie wchodząc w żadne dyskusje. Zamiast grzecznie i stanowczo wyrażać swoje zdanie, tylko przytakiwała i wbrew sobie postępowała.. wedle oczekiwań czy nawet instrukcji tej osoby. Jej niewyartykułowane uczucia, niewypowiedziane emocje musiały jednak w końcu znaleźć ujście. Gdzie? Właśnie w gardle, które stanowi również aparat mowy i które do tej pory z tego powodu tak mocno blokowała. Kiedy sobie to uświadomiła i zaczęła ‘naprawiać’ wspomnianą relację poprzez mówienie o swoich emocjach, bóle gardła pojawiały się coraz rzadziej, aż w końcu ustąpiły. Takich historii z najbliższego otoczenia, pomijając własną opisaną wyżej, znam co najmniej kilka. Każda z tych osób, której to dotyczy potwierdza zależność psychiki z fizycznością, choć często z dużym ociąganiem. Dlaczego? Bo uświadomienie sobie przyczyny choroby dotyka tak bolesnej dla wielu z nas sfery - sfery emocjonalnej, z którą, w przypadku choroby, konfrontacja staje się nieunikniona.
Kończąc dzisiejszy temat, wspomnę jeszcze, że dziś na nowo, odnajdywaniem i bardzo dokładną interpretacją przyczyn chorób fizycznych z perspektywy psychiki człowieka zajmuje się Nowa Germańska Medycyna (Nowa Medycyna) czy tzw. Totalna Biologia. I choć zrozumienie jej może być naprawdę czasochłonne i trudne, ponieważ wymaga totalnego otwarcia umysłu i przełamania własnych barier mentalnych, to jednak warto to zrobić. Osobiście, ten temat fascynuje mnie ogromnie. Być może kiedyś napiszę o tym więcej. Na tą chwilę jednak nie będę bombardować Cię informacjami i zawiłościami z tego zakresu. Jeśli jednak wzbudziłam Twoją ciekawość już dziś, odsyłam Cię do wujka Gógla ;) – znajdziesz ich tam mnóstwo.
Celem tego, ale też poprzedniego artykułu dotyczącego choroby było przedstawienie Ci kompletnie innej definicji choroby, tak aby stała się dla Ciebie mniej straszna, a Ty wzbogacony w wiedzę - bardziej spokojny. Moim zamiarem było jedynie pokazanie Ci, że w każdej chwili, niezależnie od tego na co cierpisz, możesz zmienić kierunek i powrócić na ścieżkę zdrowia, ponieważ Twoje ciało ma nieprawdopodobne siły obronne i regeneracyjne. Oto tajemnica, której nie zdradzi Ci żaden lekarz: Twoje ciało leczy się samo, jeśli stworzy mu się ku temu odpowiednie warunki. Decyzja zawsze należy do Ciebie.
Jaglane pulpety z brokułem. Pycha!
Pulpety z kaszy jaglanej to świetny pomysł na lekki, pyszny, super odżywczy i bezglutenowy obiad lub kolację. Kasza jaglana ma wiele właściwości zdrowotnych, a najważniejsze z nich to: jest lekkostrawna, bezglutenowa i ma silne działanie zasadotwórcze, co oznacza, że wpływa na odkwaszenie organizmu i wspaniale go odżywia. Dziś większość żywności, którą spożywamy ma działanie kwasotwórcze na nasze organizmy, co przejawia się zakwaszeniem krwi, limfy i komórek ciała. Z tego powodu często czujemy się źle i zapadamy na różne choroby. Kluczem do świetnego samopoczucia, super energii i prawdziwego zdrowia jest właśnie zadbanie na co dzień o utrzymanie równowagi kwasowo-zasadowej, czyli spożywanie w równych ilościach produktów zarówno zasadotwórczych (głównie warzyw i owoców) jak i kwasotwórczych (m.in.: nabiał, mięso). Dlatego warto poznać i włączyć do swojej diety produkty o właściwościach alkalizujących czyli zasadotwórczych. Jednym z nich jest właśnie kasza jaglana.
Kasza jaglana jest delikatna dla naszego układu pokarmowego i bardzo korzystnie na niego wpływa, a głównie na nasze jelita, które stanowią "nasz drugi mózg". Dlatego idealnie sprawdzi się w diecie osób mających problemy żołądkowo-jelitowe.
Kasza jaglana nie musi być nudna! Ma neutralny smak, dzięki czemu może być wykorzystywana do wielu dań, z udziałem wielu różnych składników. Możesz ją łączyć naprawdę ze wszystkim i na wiele różnych sposobów. Z jej udziałem przygotujesz zarówno dania wytrawne jak i słodkie: pyszną jaglankę (przepis na moją dyniową jaglankę znajdziesz TUTAJ) , koktajle, wyśmienite ciasta, tarty, zapiekanki, pasty, kotlety czy pulpety. Wystarczy tylko użyć wyobraźni i wykazać się odrobiną kreatywności. Et voilá! Twoje danie z kaszą jaglaną wyczarowane:).
Moja propozycja na dziś to pulpety jaglane z brokułem.
PRZEPIS
Składniki (dla 2 osób):
1. ¾ szklanki suchej kaszy jaglanej (najlepiej bio),
2. 2,3 różyczki surowego brokuła,
3. ½ średniej, białej cebuli,
4. 2 ząbki czosnku (opcjonalnie),
5. 2, 3 łyżki nieaktywnych płatków drożdżowych (pisałam o nich TUTAJ). Zamiast nich możesz też użyć namoczonych wcześniej płatków owsianych lub po prostu bułki tartej,
6. 1 łyżka sosu sojowego (opcjonalnie),
7. 1 łyżka dobrej jakości oliwy z oliwek,
8. 1 łyżeczka wędzonej lub zwykłej papryki,
9. Sól, pieprz do smaku.
Wykonanie:
1. Kaszę przełóż do miseczki z wodą i zostaw do namoczenia na ok. pół godziny,
2. Różyczki brokuła dokładnie umyj i drobno posiekaj,
3. Cebulę pokrój w drobną kostkę,
4. Czosnek posiekaj lub przeciśnij przez praskę,
5. Kaszę dokładnie wypłucz pod bieżącą wodą, do momentu aż woda będzie przezroczysta,
6. Ugotuj kaszę w 1,5 szklanki przefiltrowanej wody (nie mieszaj!), a następnie odcedź,
7. Wszystkie składniki wraz z przyprawami przełóż do miski i dokładnie wymieszaj,
8. Formuj z powstałej masy małe pulpeciki,
9. Przełóż na blachę wyłożoną papierem i piecz w piekarniku w temp. 180 st. C (z termoobiegiem) przez 20 minut. Po 10 minutach przełóż pulpety na drugą stronę.
Gotowe:)
Pulpety z kaszy jaglanej wspaniale smakują z makaronem warzywnym (lub innym dowolnym) w towarzystwie sosu pomidorowego (przepis na najlepszy na świecie sos pomidorowy znajdziesz TUTAJ) lub tak jak widzisz na zdjęciu – z sałatką z sosem tahini (przepis na tę sałatkę i domowej roboty sos tahini znajdziesz TUTAJ).
Smacznego!:)
P.S. Zamiast brokuła możesz użyć np. suszonych pomidorów, grzybów, oliwek, dowolnych orzechów lub po prostu ulubionych warzyw. Daj się ponieść wyobraźni, eksperymentuj i stwórz swoje własne jaglane pulpety, w których zakochasz się na zawsze!:)